Ci, ktorzy mnie znają wiedzą, że jak ja sobie coś ubzduram, na coś się zaprę, to nie mocnych. Tak bylo i tym razem. Po spotkaniu z Weraph, tak bardzo zapragnęłam kwadratowych lub trójkątnych kaboszonów, że w siarczysty mróz (-11st.C) urwalam sie z pracy i wpadłam jak po ogień przed 16.00 do Jaspera na Orlej. Swoją drogą dlaczego, do diaska, ten sklep czynny jest od 8.00 do 16.00, jak jakiś urząd. Nie ma jak sie tam dostać. Dla jasności, żeby nie było to tamto - tę wyrwaną pracodawcy godzinę muszę teraz odpracować. Chipa nie oszukasz ;-)
Trójkatnych kaboszonow w tym pędzie nie obczaiłam. Kwadratów było kilka (jednak szału nie ma) w różnych rozmiarach: koral syntetyczny, krzem, malachit, lapi lazuli. Zgarnęłam (najpierw zapłaciłam :-) kilka kamykow i polecialam do domu wyplatać - ćwiczyć nową umiejetność. Oto wyniki.
Następne kaboszony czekaja w kolejce! A do tych kolczyków marzy mi się bransoletka.
Jakie piękne! Też takie chcę mieć!
OdpowiedzUsuńŻaden problem :-)
OdpowiedzUsuńNapisz do mnie: oluszek@interia.pl
Pozdrawiam,
Ola